Kilka tygodni po wyjeździe ks. J. Ślepowrońskiego zdecydował się pójść w jego ślady ks. Grzegorz Tomaszewski.
Urodził się w l958 roku a święcenia kapłańskie przyjął w l983 r. Po święceniach był wikariuszem w Sobolewie, Garwolinie i ostatnio w parafii św. Stanisława w Siedlcach. Jego wyjazd na Ukrainę wydawał się mało prawdopodobny. W naszej diecezji wciąż odczuwało się brak księży. Jednakże ks. Biskup Jan Mazur bez większych trudności dał mu na to pozwolenie. Jeszcze we wrześniu, korzystając z okazji, iż ks. W. Chałupiak znów u był w Polsce i wracał sam na Ukrainę, wyjechał ks. Grzegorz z nim również do diecezji kamieniecko-podolskiej. Biskup Olszański natychmiast dał mu nominację na proboszcza w Bracławiu w województwie winnickim.
Po ponad sześćdziesięciu latach nieistnienia tej parafii miejscowi katolicy odzyskali w 1990 roku swój parafialny kościół. Ten murowany kościół p. W. Matki Boskiej Szkaplerznej został zbudowany ze składek wiernych w 1743 roku a przebudowany w 1884 w stylu romantycznego gotyku.
W latach trzydziestych XX wieku został zamknięty przez komunistów, a parafia przestała istnieć. Teraz od roku był tu proboszczem rok wcześniej wyświęcony w Rydze ks. Wiktor Szewcow, który mieszkał w Kopiejówce oddalonej od Bracławia o 30 km. Młody kapłan chciał koniecznie zmiany, bo miejscowe warunki i obowiązki obsługiwania kilku oddalonych od siebie parafii przerastały jego siły a także brakowało mu jeszcze wystarczającego doświadczenia. Z Kamieńca Podolskiego dał ks. biskup Olszański księdzu Tomaszewskiemu kierowcę, który odwiózł go do Bracławia. Ponieważ na miejsce dotarli stosunkowo wcześnie, chciał ks. Grzegorz wykorzystać samochód i kierowcę (swego samochodu nie miał) i zobaczyć Tulczyn i Kopijówkę, te parafie, które oprócz Bracławia miał jeszcze obsługiwać.
Przywiezione rzeczy szybko złożył u państwa Rozalii i Zygmunta Staniszewskich, u których miał zamieszkać przynajmniej przez dwa pierwsze miesiące, i szybko pojechał z kierowcą zobaczyć teren swego przyszłego duszpasterzowania. Zanim powrócili z Kopiejówki do Bracławia, zapadł już wieczór.
Na stole w swoim pokoju zastał ks. Tomaszewski serwis stołowy na sześć osób. Zdziwił się ogromnie i nie wiedział, co to ma znaczyć, skąd się wzięły te talerze. A pani Rozalia spokojnie oświadczyła: „Ojcze, to wasze talerze.” - „Jakto moje? „ - Wtedy pani Rozalia zaczęła opowiadać całą historię o tych talerzach od początku Warto w tym miejscu zaznaczyć, że była ona jedyną osobą w Bracławiu, która mówiła po polsku. A historia talerzy wyglądała tak:
- Kiedy to było, dokładnie nie pamiętam. Byłam wtedy małą dziewczynką. Mogło to być w 1929 roku, może wcześniej, może później. Wtedy naszym proboszczem w Bracławiu był ks. Zygmunt Kwaśniewski. W tym czasie kupił on sobie porcelanowy, - oto ten właśnie - serwis stołowy na sześć osób. Wiadomo, u nas byli już wtedy bolszewicy. Ks. Kwaśniewski dowiedział się od zaufanej osoby, w wielkiej tajemnicy, że na ostatniej naradzie partyjnej postanowiono księdza rozstrzelać, ot, zwyczajnie zlikwidować jako element szkodliwy dla władzy radzieckiej. Nie było innego wyjścia. Ks. Kwaśniewski postanowił natychmiast uciekać. Przyniósł te talerze do kościelnego, Tomasza Sieciechowskiego, i powiedział:” Ja wyjeżdżam, a te talerze przekaż następnemu proboszczowi, który przyjdzie do Bracławia.” Potem wziął najpotrzebniejsze rzeczy do maleńkiej walizeczki i bez sutanny, żeby go nikt nie poznał, tylko w świeckim ubraniu, wyruszył pieszo do Karoliny, najbliższej stacji kolejowej, oddalonej 12 km od Bracławia. Już dochodził do dworca kolejowego w Karolinie, gdy spotkało go dwóch Żydów. Poznali go i natychmiast donieśli do milicji. Przylecieli szybo milicjanci czy jacyś żandarmi i natychmiast zastrzelili księdza Kwaśniewskiego. Był to nasz ostatni proboszcz. Następnego nie było, a nasz kościół szybko został zamknięty. Rozwalili dwie wieże kościelne i do dziś ich nie ma. Kościół zamieniono na klub młodzieżowy.
Nie upłynęły jeszcze trzy tygodnie od śmierci ks. Kwaśniewskiego, a bolszewicy rozstrzelali także kościelnego Tomasza Sieciechowskiego. Przed aresztowaniem zdążył on jeszcze przekazać polecenie swojej córce Julii: „Pamiętaj, przekaż talerze następnemu proboszczowi!” I tak mijały lata. Julia Sieciechowska wyszła za mąż za Wołkowińskiego. Po ostatniej wojnie, kiedy już owdowiała, przychodziła do mnie - ciągnęła opowieść pani Rozalia - pomagać w pieleniu na naszej działce koło domu. Przychodziła tak ze dwa lata, aż wreszcie, gdy już nasze dzieci poszły w świat, dom został prawie pusty, nas tylko dwoje, przeniosła się Julia do nas i przyniosła te talerze. Nie żyła ją długo, umarła. I te talerze zostały u nas.
Gdy przed rokiem przyjechał do nas jako proboszcz ks. Wiktor Szewcow, nie przyszło mi do głowy, żeby mu oddać te talerze. Może dlatego, że nie mieszkał u mnie, tego nie wiem. Nigdy nie używała tych talerzy, bo to nie moja własność. Trzeba to przekazać następnemu proboszczowi - taki był nakaz księdza, kościelnego i jego córki. Były lata ciężkie, straszne, a teraz wszystko minęło. Gdy tylko ksiądz Grzegorz pojechał do Kopiejówki, pani Rozalia chwyciła się za głowę i krzyczała do męża: „Zygmunt, talerze! Jest nowy proboszcz w Bracławiu!” Ot tak to było. A teraz chcę przekazać księdzu własność księdza.
Cała ta historia o talerzach z Bracławia nie warta byłaby przytaczania jej w tym miejscu, gdyby to tylko chodziło o talerze, choćby one były nawet z najpiękniejszej chińskiej porcelany. Opowieść ta jest tylko pewnym znakiem i zewnętrznym nośnikiem o wiele głębszej i cenniejszej prawdy, na którą watro zwrócić uwagę. Dzieje talerzy księdza Kwaśniewskiego są świadectwem ogromnego szacunku i przywiązania do kapłana naszych rodaków na wschodnich rubieżach dawnej Rzeczpospolitej. Niby nic nie znaczące polecenie proboszcza zostawione kościelnemu, który za kilka tygodni podzieli tragiczny los proboszcza. Wszechobecny terror ogarniających wszystko i wszystkich: aresztowania, zsyłki, egzekucje bez sądów. A jednak kościelny pamiętał o poleceniu księdza i przekazał je córce. Komuniści zapowiadali raj na ziemi, każdemu według potrzeb. Tymczasem nadszedł na Ukrainie czas kolektywizacji wsi, lata straszliwego głodu. Rok 1936 i 1937 pochłonął na Ukrainie, jak niektórzy obliczają, ponad 6 milionów ludzi, którzy umarli z głodu. W tym czasie, gdy każdy oddałby wszystko za kawałek chleba, Julii Wołkowińskiej nie przyszło nawet do głowy, żeby gdzieś na bazarze sprzedać te talerze i dostać za nie kilka kopiejek na chleb. Przyszła druga wojna światowa i wcale nie łatwe czasy po jej zakończeniu. Julia Wołkowińska wciąż trzymała te talerze. Przed śmiercią jeszcze raz usilnie prosiła Rozalię i Zygmunta Staniszewskich, by pilnowali talerzy i oddali je następnemu proboszczowi.
Ten szacunek do księdza -do każdego księdza - jest widoczny po dzień dzisiejszy nie tylko u katolików na Ukrainie, ale także na Białorusi, w Rosji i w innych krajach byłego Związku Radzieckiego. Naturalnie, dotyczy to przede wszystkim ludzi starych, którzy przynajmniej we wczesnym dzieciństwie spotykali się z księdzem i otrzymali takie wychowanie od swoich rodziców. Dzisiaj pieczołowicie przekazują to samo dzieciom i wnukom. Bardzo łatwo można taką postawę zauważyć, kiedy ludzie ze czcią całują rękę kapłana, niezależnie od tego czy jest to ksiądz starszy, czy bardzo młody. Dla nas może to wydawać się dziwne i nieco przestarzałe, ale nie dla tamtych ludzi na Wschodzie, którzy kilkadziesiąt lat byli pozbawieni posługi i widoku księdza.
Dla księdza Tomaszewskiego zaczęły się mozolne i pracowite dni troski duszpasterskiej w zupełnie odmiennej rzeczywistości od tej, w której dotychczas upływały jego lata posługi kapłańskiej w Polsce. Jedyną osobą, która w Bracławiu mówiła po polsku, była Rozalia Staniszewska. Jej mąż, Zygmunt Staniszewski, nie mówił po polsku. Jego całą rodzinę w zawierusze wprowadzania władzy radzieckiej na Podolu wymordowano. Był wtedy małym chłopcem, najmłodszym w rodzinie, i udało mu się w jakiś sposób uciec z domu. Przygarnęła go jakaś ukraińska rodzina i tak dorastał w środowisku, w którym nigdy nie padały polskie słowa. Z czasem zapomniał to, czego nauczył się w rodzinnym domu. W tej sytuacji ks. Tomaszewski postanowił jak najszybciej nauczyć się języka ukraińskiego, by mieć ułatwiony kontakt nie tylko z ludźmi starszymi, którzy, nie posługując się nawet na co dzień językiem polskim, mogli go bez trudu rozumieć, ale także z młodzieżą i dziećmi.
Gdy chodzi natomiast o sam kościół, to ks. Wiktor Szewcow zdążył przez rok zmienić zniszczoną blachę na dachu kościoła, zbudował nowy parkan, gdyż dawny był w kompletnej ruinie, postawił mały budyneczek gospodarczy i gromadził materiały do odnowienia wnętrza kościoła. Odnowienie wnętrza, ołtarzy, ławek, uzupełnienie szat liturgicznych stało się udziałem nowego proboszcza i zabierało dużo czasu. Tego czasu brakowało na konieczną katechezę. Już w 1992 roku sprowadził ks. Tomaszewski do Bracławia siostry Loretanki z Polski, które również zamieszkały u jakiegoś gospodarza. Nie było plebanii. W międzyczasie trwały starania o zwrot katolikom kaplicy w Peczerze i kościoła w Niemirowie. Kaplica w Peczerze została odzyskana w 1995 roku, a kościół w Niemirowie w roku 1996. Jednocześnie ks. Tomaszewski rozpoczął starania o uzyskanie pozwolenia od władz na budowę budynku parafialnego na przykościelnym cmentarzu. Przewidziane tam były mieszkania dla proboszcza, dla sióstr i przynajmniej jedna sala katechetyczna. O fundusze na remonty kościoła i budowę plebanii trzeba było starać się w Polsce poprzez głoszenie rekolekcji lub zbiórki do puszek przed kościołem, jeśli jakiś proboszcz pozwolił i do tego zaprosił. Praca na Ukrainie i praca w Polsce, by na Ukrainie można było żyć i coś jeszcze zbudować! Konieczny był samochód do obsługi czterech parafii i do wyjazdów do Polski. Lecz nie tylko do tych celów. Budynek parafialny ukończono w 1996 roku. Ale sytuacja seminarium duchownego w Gródku była wciąż w fazie organizacyjnej: brakowało wykładowców. Toteż już od 1991 roku ks. Tomaszewski aż do roku 1994 dojeżdżał z Bracławia, co dwa tygodnie, do Gródka (260 km), gdzie prowadził wykłady z psychologii empirycznej.
Po sześciu latach pobytu w Bracławiu w l997 r. ks. G. Tomaszewski został przeniesiony do parafii Hołozubińce, mniej więcej w połowie drogi pomiędzy Gródkiem a Kamieńcem Podolskim. Tu parafia była już dobrze zorganizowana przez poprzedniego proboszcza ks. Marka Bzinkowskiego. Toteż pracy gospodarczej był mniej (nagłośnienie kościoła, odnowienie ołtarzy, wyposażanie kaplicy dojazdowej). W tej sytuacji doświadczony katecheta i długoletni działacz oazowy w ruchu „Światło i Życie” mógł tutaj z rozmachem rozwinąć katechizację na różnych szczeblach: dzieci, młodzieży i rodziców; prowadzić młodzieżową scholę i zorganizować najlepszy w diecezji chór parafialny ; po kilkanaście osób wysyłać do Polski na pieszą pielgrzymkę do Częstochowy, a także każdego roku przewodniczyć osobiście pieszej pielgrzymce z Hołozubiniec do sanktuarium maryjnego w Latyczowie. Od 1997 do 2000 roku dojeżdżał również do seminarium duchownego w Gródku, ale tym razem uczył kleryków śpiewu. Obecny ordynariusz diecezji kamienieckiej ks. Bp. Leon Dubrawski z podziwem patrzył na styl pracy ks. G. Tomaszewskiego. W lecie 2003 roku przeniósł go do Latyczowa, by również tam lepiej zorganizował życie parafialne, a także przygotował w budynkach poklasztornych diecezjalny ośrodek rekolekcyjny i centrum diecezjalnych spotkań.
Od roku 2004 ks. Grzegorz Tomaszewski pracuje w Ponince na Ukrainie dokąd przybył po wspólnej, rocznej pracy z księdzem Adamem Przywuskim w Latyczowie.
W czerwcu 2012 zakończył swoja posługę w tej parafii i wrócił do diecezji siedleckiej gdzie został proboszczem par. Sobieszyn.